zdjęcia: Marcin Twardowski/@twardowski.mnie.trafia
bezruch
Znam to miejsce bardzo dobrze. Miejsce, z którego w bezruchu obserwuje się Świat będący w ruchu. Gdzieś z głębi czeluści, gdzie pachnie stęchlizną i przejmującym chłodem. Nie miałam wrażenia, że dźwigam plecak z kamieniami. Nie czułam, że noszę marynarkę, której kieszenie wypełnione były ciężarem. Ja byłam ciężarem. Zlana z mrokiem. Wybetonowana, jakby wylano betonem każdą komórkę mojego ciała. Nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam czuć. To taki stan istnienia, w którym nie bardzo wiesz, gdzie jesteś, ale wiesz, że na pewno jesteś w Ciemności.
Dziś jestem w zupełnie innym miejscu. Na głębokim poziomie czuję słowa Rumiego. I wiem, że w każdej z nas jest ta wewnętrzna moc, która prowadzi do wewnętrznego ognia. Tego, który nigdy nie zgasł. A który pozwala rozpuścić nawet najbardziej obezwładniające pręty. I ogrzać Serce. Pozwala spalić wszystko, czym nie jesteśmy. I rozsadzić beton od środka.
Podróże pozwalały mi dotykać Życia i czuć jego puls. Czułam go w samotnych wędrówkach po górskich terenach Północnej Tajlandii, w noclegach w dżungli, w wyspiarskich widokach, czy w zieleni lasu. W tym pulsie Natury odnajdowałam namiastkę wolności, nawet gdy wewnętrznie czułam się uwięziona. Ruch z zewnątrz przypominał mi, że jestem Życiem.
Choć w tamtym czasie Serce było dla mnie tylko narządem, a ciało kawałkiem mięsa. Nie znałam innej perspektywy. Nie wiedziałam, co to znaczy, że ciało pamięta. Że można się z nim komunikować, można je usłyszeć i można z nim rozmawiać. Że ciało zawsze powie prawdę. Zwłaszcza wtedy, gdy Serce z umysłem nie potrafią się dogadać. Wszelkie informacje na temat pracy z ciałem były dla mnie tak niezrozumiałe, jakby były opowiadane językiem, którego nie znałam. Serce pulsowało, ale że można żyć z jego przestrzeni? Wiedziałam, że można żyć z poziomu Serca, ale nie wiedziałam, jak tam wejść.

gdy ogień się tli
Wytresowałam się do tego, by w życiowych kryzysach być sama. Silna zawsze, samowystarczalna, zawsze dająca sobie radę, z wyćwiczonym uśmiechem. Mam wrażenie, że ludzie w kryzysach potrafią się uśmiechać jak nikt inny. Przez lata wyćwiczyłam perfekcyjną zdolność przetrwania w samotności.
Dziś mam cały sztab ludzi od sytuacji kryzysowych. I wiem, że nie zawaham się po nich sięgnąć , gdy kiedykolwiek będę potrzebowała. Wachlarz szeroki: od psychoterapii po bioterapię, wszelkie prace energetyczne, rozmowę i obecność. Dziś wiem też, że nie muszę doświadczać kryzysów, by się rozwijać. I że wzrost nie musi boleć. Ale wiem też, że jeśli staną na mojej drodze, to jest we mnie moc do przejścia przez każdy z nich. I że jest we mnie niekończąca się siła do odradzania się.

drzwi są otwarte
Może jesteś w takim momencie życia. Czujesz, że nie możesz zrobić kroku do przodu. Jakby coś niewidzialnego Cię blokowało. Choć przecież nie ma żadnych fizycznych barier. Masz tysiące pomysłów, projektów, marzeń, całe morze inspiracji. Ale niczego nie możesz wcielić w życie. Wszystko, co przychodzi, wrzucasz do szuflady. Nie realizujesz. Odrzucasz.
Czasami budujemy wokół siebie mury, bo te mają nas chronić przed światem. Ale to wszystko, co kiedyś pozwalało przetrwać, w pewnym momencie staje się więzieniem. Milczenie, uraza, żal, wycofanie, odrzucanie, blokowanie, kontrola, lęk, wstyd. Zatrzymanie, które już nie chroni, a dusi. Nie pozwala zaczerpnąć powietrza.
Nie potrzebujesz rewolucji. Czasami wystarczy jedno spotkanie z tą częścią siebie, która nigdy nie przestała wierzyć. Która czeka i pamięta. Czasami jeden moment, jedno spotkanie, a może nawet jedno słowo może spowodować, że odnajdziesz drogę do tego połączenia. Połączenia z tym, co tak naprawdę w Tobie jest. I zawsze było.
Czasami najgorszym więzieniem staje się to, które tworzymy sobie sami. Te same myśli, schematy, role, te same negatywne przekonania, te same wybory, tak dobrze znane. Poruszamy się w nich jak chomik w kołowrotku. Nawet gdy wiemy, że już nam nie służą, to sytuacja i tak wydaje się być bezpieczna. Bezpieczna, bo znana. Lęk przed nowym i nieznanym często bywa silniejszy niż ból znanego.
Kroniki Akaszy pozwalają zobaczyć siebie w Prawdzie, z poziomu Duszy. Nim sami jesteśmy gotowi dostrzec to, co w nas najpiękniejsze – Kroniki już wiedzą.
Czasami wystarczy właśnie tyle. Jedno spojrzenie z poziomu Duszy by zobaczyć, że wewnętrzny ogień naprawdę płonie. I że to w Tobie jest moc, by wypuścić siebie z tej mentalnej klatki.
Jeśli coś w Tobie się porusza i rezonuje, to znak, że ogień w Tobie płonie. Twój wewnętrzny ogień.
Drzwi zawsze były, są i będą otwarte. A ty przez nie przejdziesz.
Bo wolność nie przychodzi z zewnątrz. Ona rodzi się od środka.